Drugi dzień jest ciężki, mamy do przejechania prawie 900 mil. Startujemy z Minnesoty, krajobraz który możemy podziwiać jest dość nudny. Czemu? Odpowiedź jest bardzo prosta, z prawej i z lewej widać hektary kukurydzy. Kukurydza, kukurydza, kukurydza i jeszcze raz kukurydza. Krajobraz zmienia się, gdy przekraczamy granicę i wjeżdżamy do Południowej Dakoty, tam dla odmiany możemy podziwiać pasące się bydło. Jest dość nudno. 


Pola kukurydzy

Dojazd do Missouri 
 
 Stado bydła

Po przejechaniu 500 mil, w końcu zjeżdżamy z freewaya. Czas na pierwsze spotkanie z naturą. Kupujemy roczny karnet do wszystkich Parków Narodowych znajdujących się na terenie USA. Chwilę później przekraczamy granicę pierwszego z nich – Badlands National Park. Początkowo był to pomnik narodowy, utworzony w 1939r. dopiero po trzydziestu dziewięciu latach, w 1978r. obszar ten zyskał miano Parku Narodowego Badlands. Pewnie mało kto o nim słyszał. Ale zdecydowanie wart jest odwiedzenia. Wiatr i woda musiały dobrze się bawić tworząc te wszystkie kształty i ozdabiają skały w lekkie różowe pasma.
 
 
Wszyscy jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. Widoki zapierają dech w piersiach! Robimy kilka zdjęć i powoli ruszamy dalej.

 

Na terenie parku znajdują się dwa campingi. W Stanach są one bardzo popularne. Amerykanie często podróżują wielkimi camperami, w których mają wszystko bez czego nie mogliby się obyć. Do najważniejszych rzeczy można zaliczyć telewizor i klimatyzację. My raczej nie skorzystamy z tej formy nocowania. Powody są dwa, po pierwsze nie mamy namiotu, a po drugie gray Mazda, to nie camper ;)


Jedziemy idealnym asfaltem przez park. Patrząc przez jedno okno widzimy coś w rodzaju stepu, odwracamy głowy w drugą stronę i możemy chłonąć różnorodne formy, kształty i kolory, które przez wiele lat szykowały dla nas Złe Ziemie.



W pewnym momencie zauważamy dwa stojące na poboczu samochody, ich pasażerowie robią zdjęcia. Okazuje się, że wypatrzyli owce kanadyjskie! Nie wiele myśląc też zatrzymujemy Mazdę i robimy sesję owcom, chociaż na początku byłam przekonana, że to zwykłe kozice ;)

Owce kanadyjskie

Wszystko idzie zgodnie z planem, już mamy ruszać w dalszą drogę, gdy Janek mówi nam, że kiepsko się czuje. Nie jest dobrze. W sumie jesteśmy na pustkowiu. Od Rapid City, w którym moglibyśmy uzyskać ewentualną pomoc medyczną dzieli nas ponad 60 mil. Musimy działać na własną rękę. Gosia przejmuje stery, a Janek odpoczywa i zażywa leki, które mamy w naszej apteczce.
Przemierzamy kolejne mile na zachód. W planach mamy jeszcze zobaczenie jednego z najważniejszych miejsc w historii USA, chodzi oczywiście o Mount Rushmore.
Na postoju Janek stwierdza, że czuje się lepiej i wraca za kierownicę. Jedziemy górskimi drogami, przez urocze miasteczka. O zachodzie słońca docieramy do podnóża Mount Rushmore. Jestem w szoku. W sumie nie wiem z jakiego powodu bardziej, czy z tego, że wykute w skale twarze czterech prezydentów są takie małe, czy raczej z tego, że to miejsce jest takie klimatyczne! Zawsze, gdy ogląda się Wielką Czwórkę wykutą w skale ma się wrażenia, że rzeźba jest ogromna. W rzeczywistości jednak nie jest ona tak monumentalna. Niby 18 metrów (taką wysokość mają popiersia) to całkiem sporo, ale przestrzeń robi swoje.
Mount Rushmore

Pomnik został zbudowany w latach 1927 - 1941 i jak wcześniej wspomniałam przedstawia czterech prezydentów. Patrząc od lewej są to:
  • George Washington - pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych, uważany za ojca narodu amerykańskiego. Sprawował władzę w latach 1789 - 1797. Do jego największych dokonań możemy zaliczyć: wzmocnienie władzy federalnej po przez włączenie Karty Praw do pierwszej na świecie Konstytucji, wzmocnienie pozycji państwa na arenie międzynarodowej po przez rozwój handlu i ustabilizowanie gospodarki. Pierwszy prezydent był również inicjatorem budowy Kapitolu, ponieważ to on wmurował kamień węgielny pod ten wspaniały budynek.
  • Thomas Jefferson - trzeci prezydent Stanów Zjednoczonych. Sprawował władzę w latach 1801 - 1809. To on był jednym z autorów Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Do zasług prezydenta Jeffersona można również zaliczyć utworzenie stanowego Uniwersytetu Wirginii. W trakcie jego kadencji, do USA zostało dołączone Ohio :)


Napis upamiętniający przyłączenie Stanu Ohio do USA


Flaga Ohio

Przepis prezydenta Jeffersona na lody! 

  • Theodore Roosevelt - to już dwudziesty szósty prezydent w krótkiej historii USA. Sprawował władzę dokładnie sto lat po Jeffersonie, czyli w latach 1901 - 1909. W 1906r. otrzymał on Pokojową Nagrodę Nobla
  • Abraham Lincoln - był szesnastym prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki. Pierwszy raz objął urząd w 1861, w 1864r, ubiegał się o reelekcję i został prezydentem po raz drugi. Niestety druga kadencja skończyła się przedwcześnie, ponieważ Abraham Lincoln zginął w zamachu, którego dokonano 15.04.1865r. W czasie swojej prezydentury dużo czasu poświęcał sprawom niewolnictwa oraz wojska

Rzeźbę stworzyli John Gutzon de la Mothe Borglum oraz Lincoln Borglum. Wspierani przez około 400 robotników, z których żaden nie zginął podczas pracy. Niestety główny wykonawca nie dożył zakończenia budowy. Zmarł w marcu 1941r. dzieło zostało dokończone przez jego syna Lincolna i otwarte 31.10.1941r.
Dla większości Amerykanów jest to miejsce historyczne, jednak rdzenni mieszkańcy uważają, że memoriał bezcześci ich świętą ziemię.


Widok na memoriał

W odległości 15 kilometrów od Mount Rushmor znajduje się Pomnik Szalonego Konia. Początkowo mieliśmy zobaczyć także ten monument. Kusił przede wszystkim fakt, że jego autorem jest Amerykanin polskiego pochodzenia - Korczak Ziółkowski. Jednak zrobiło się już trochę późno, a przed  nami było jeszcze około 300 mil drogi na nocleg. Gdy ruszaliśmy było jeszcze jasno, ale z każdą minutą robiło się coraz ciemniej, a my jedziemy dość nieprzyjemną drogą, którą z dwóch stron otaczały lasy. Nie możemy jechać za szybko, bo co chwilę przy ulicy spotykamy pasące się sarny! Droga zaczynała się dłużyć. Ja i Gosia wytężamy wzrok i co jakiś czas mówimy: sarna z lewej albo sarna z prawej. Na szczęście po jakimś czasie trafiamy na autostradę numer 90. Wszystkim ulżyło, że cały czas nie musimy wypatrywać zwierząt. Układam sobie głowę na bagażach i zaczynam przysypiać. Zbliżamy się do Buffalo w Stanie Wyoming. Z mojej drzemki budzi mnie ostre szarpnięcie w lewo, a potem w prawo... Samochód tańczy. Było groźnie, przy prędkości około 140 km/h pod koła wpadł nam zając. Na szczęście ani nam ani Mazdzie nic się nie stało. Nie wiem czy zając wyszedł z tego cało, szczerze wątpię...
Potrzebujemy postoju. Dojeżdżamy do Buffalo i zatrzymujemy się pod McDonalds'em. Gdy tylko Janek wysiada z samochodu, stwierdza, że jest mu strasznie zimno i zaczyna się cały trząść. Pod Mount Rushmore mówił, że strasznie boli go gardło, ale kolejna dawka leków trochę to złagodziła. Teraz gdy na niego patrzę wiem, że naprawdę nie jest dobrze. Musi mieć dość wysoką gorączkę, do tego dochodzi jeszcze adrenalina i stres związany z bliskim spotkaniem z zającem. Robi się coraz później, a nas od noclegu ciągle dzieli jakieś 100 mil. Trzeba podjąć decyzje co robić dalej. Uznaliśmy, że musimy jechać, Gosia znów siada za kierownicą, Janek owinięty kocem na miejscu pasażera i z herbatą z McDonalds'a, której i tak nie daje rady pić.
Ruszamy... Jedzie się chyba jeszcze gorzej niż wcześniej, droga nie dość, że prowadzi przez las, to jest jeszcze kręta i wąska... Znów zaczęło się polowanie na pasące się przy ulicy sarny...
Do miasteczka, w którym mamy nocleg dojeżdżamy grubo po północy. Nie wiemy co nas czeka, godziny zakwaterowania już dawno minęły... Może jednak gray Mazda sprawdzi się jako camper?
Gosia parkuje Mazdę, a ja idę do recepcji. Na drzwiach znajduję wiadomość specjalnie dla nas! Jest to informacja o tym, gdzie znajdziemy klucz do pokoju. Kochana pani gospodyni! Wracam do Mazdy. Janek ciągle czuł się fatalnie, pomagamy mu dojść do łóżka i podajemy podwójną dawkę leków. Zasypia szybko, a my rozpakowujemy wszystkie potrzebne rzeczy i ze strachem o to, co przyniesie nowy dzień także idziemy spać...

Chicago Bean

Jest poniedziałek piętnasty września, zaczynam moją podróż po Ameryce. Startujemy z Sandusky, małej (jak na Amerykańskie standardy) miejscowości w stanie Ohio. Pierwszym celem jest znane wszystkim Chicago. Podróż z Sandusky do najbardziej polskiego miasta w USA trwa około czterech godzin. To były najgorsze cztery godziny z całej podróży. Ten odcinek jedziemy we czwórkę, wszystko byłoby pewnie okej, gdyby nie fakt, że nasza gray Mazda nie jest przystosowana do przewożenia czterech osób i ich wieeelkich bagaży... 




Pakowanie gray Mazdy

Na szczęście dość szybko trafiamy do centrum miasta. Nie mamy zbyt wiele czasu na zwiedzanie, dlatego decydujemy się na dwa najważniejsze punkty. Zaczynamy od podziwiania miasta ze 106-go piętra drapacza chmur Skyline.


Skyline w całej okazałości

Z każdej strony świata miasto wygląda inaczej. Na wschodzie widzimy sięgające po horyzont jezioro Michigan, największe słodkowodne jezioro w Stanach Zjednoczonych. Patrząc na zachód możemy zobaczyć granicę miasta. Na północy dzielnica finansowa, znów mogę się poczuć jak w Nowym Jorku, no prawie. Południe to dzielnice przemysłowe. Widoki są niesamowite, z góry miasto wydaje mi się takie spokojne, trochę jak uśpione, ulice nie są takie ruchliwe, czas płynie jakby wolniej. 




Siedzimy sobie na szklanej podłodze na 106-tym piętrze

Kiedy wracamy do samochodu, trochę zmieniam zdanie, kierowcy jeżdżą bardzo podobnie jak w Big Appel, a na ulicach sporo się dzieje. Kolejnym punktem naszej ekspresowej wycieczki po Chicago jest Millennium Park i Big Bean, rzeźba, która każdemu kojarzy się właśnie z tym miastem. Robimy kilka szybkich zdjęć z fasolką, a następnie nadziemnym metrem, które jest kolejnym symbolem Chicago i ruszamy w dalszą podróż.





Tak pięknie kończy się pierwszy dzień podróży

Najlepsze dopiero przed nami. Kierujemy się na północ, musimy przejechać przez Wisconsin. Zasłużony nocleg mamy dopiero w okolicach Rochesteru już w Minnesocie.
Klika dni temu otrzymałam informację, że amerykańska Ambasada organizuje konkurs dla uczestników programu Work and Travel. Oczywiście od razu postanowiłam wziąć w nim udział. Był tylko jeden mały problem. Nie umiałam się zdecydować, które zdjęcie wybrać. Spośród kilku tysięcy zdjęć, które wykonaliśmy pod czas pobytu w USA, udało mi się wybrać osiem. Po kilku konsultacjach odrzuciłam jeszcze dwa. Wciąż było to o cztery za dużo, a ja oczywiście nie miałam pojęcia, które dwa zdjęcia wysłać na konkurs. Na szczęście znalazłam rozwiązanie :) Zdjęcia mogą wysłać też osoby, które były ze mną w Stanach (oczywiście jako uczestnicy programu). Szybko namówiłam moją kuzynkę i brata na udział w tym konkursie. Nie odmówili i tym sposobem udało mi się wysłać wszystkie sześć zdjęć :) Ciekawe czy któreś z nas dostanie się do finałowej dwudziestkipiątki...


Bryce Canyon, Utah



Yellowstone, Wyoming / Montana / Idaho



Statua Wolności, Nowy Jork


 

Nowy Jork


 
San Francisco, Kalifornia



                                              Wzgórza Hollywood, Los Angeles, Kalifornia


Tak jak wcześniej wspomniałam, w konkursie zostanie wyróżnionych dwadzieścia pięć zdjęć, a jedno wygra konkurs. Zwycięzca otrzyma nagrodę specjalną, a pozostali finaliści upominki.
Już nie mogę się doczekać wyników, które pojawią się 13.11.2015r. :)

Więcej szczegółów dotyczące konkursu znajdziecie na stronie: http://polish.poland.usembassy.gov/konkurs_foto.html



„Odkrywamy Amerykę – kultowe trasy USA” - przeczytałam ten tytuł 2-go października na okładce Travelera i od razu się do niego uśmiechnęłam. Dzień wcześniej wróciłam z mojej kultowej  trasy po Ameryce. Wycieczka trwała dwa tygodnie, a trasa prowadziła przez trzynaście Stanów. Można by pomyśleć, że to za mało czasu, zbyt dużo do zobaczenia, ale prawda jest inna. Dzięki tak napiętemu grafikowi udało mi się poznać wiele twarzy Ameryki i pokochać każde z miejsc, które odwiedziłam.
Wystartowaliśmy z małej, jak na amerykańskie standardy, miejscowości, Sandusky w stanie Ohio. Nasza kultowa trasa prowadziła przez Chicago, Badlands National Park, Mount Rushmore, Yellowstone National Park, Salt Desert, Salt Lake City, Arches National Park, Bryce Canyon, Route 66, Grand Canyon, Hoover Dam, Las Vegas, Death Valley, Los Angeles, Sequoia National Park, Monterey, ostatnim punktem podróży na zachód było San Francisco.
Całą trasę przejechaliśmy samochodem. Część osób uważa, że to szaleństwo, tym bardziej, że w Ameryce tak łatwo jest znaleźć tani lot międzystanowy. Moje zdanie jest jednak zupełnie inne. Jeśli chce się poczuć Stany Zjednoczone, trzeba pokonać je samochodem. Tylko wtedy można zatrzymywać się w każdym miejscu, które nam się spodoba. Można trafić do takich perełek jak Park Narodowy Badlands. Jednak zdecydowanie najważniejsze jest to, że można prawdziwie doświadczyć Stanów, a także zobaczyć jak są różnorodne i jak wiele mają do zaoferowania. Dużo podróżuję po Europie i nigdzie nie spotkałam się z taką różnorodnością. Jadąc przez Południową Dakotę myślałam, że będzie to Stan o krajobrazie nizinny, z łąkami i leniwie pasącym się bydłem. Przekroczyliśmy Missouri i wszystko się zmieniło - pojawiły się pagórki z czerwonych skał, a stada bydła zostały za nami. Ile razy w podobny sposób zaskoczył mnie stan Utah i park Yellowstone? Nie wiem czy umiałabym to policzyć. Czasem każdy zakręt przynosił coś zupełnie nowego, innego, zaskakującego, niesamowitego, ale przede wszystkim pięknego.
Całe życie wydawało mi się, że nie da się usłyszeć ciszy, jakież więc było moje zdziwienie, gdy udało mi się tego doznać. Wystarczyło przez kilka minut posiedzieć na kamienistej plaży nad Jeziorem Yellowstone. Drugim zjawiskiem, które mnie zaskoczyło było niebo. Myślałam, że najpiękniejsze nocne niebo widziałam zimą, w Alpach. Ale niebo, które dane mi było zobaczyć w Parku Narodowym Łuków biło na głowę to zimowe. Ciężko mi było uwierzyć, że nad moją głową jest aż tyle gwiazd. Teraz już wiem, że najwspanialsze niebo jest w stanie Utah.
Zaskoczyła mnie też Arizona. Zawsze kojarzyła mi się z wielkimi pustynnymi obszarami. A właśnie w tym stanie miałam okazję przez chwilę poczuć się jak w Polsce - z obydwu stron rozciągały się gęste lasy. Wielki Kanion z jednej strony przytłaczał swoim ogromem, ale z drugiej dawał wolność, pozwalał marzyć na nowo. Wtedy też odkryłam, że warto czasem zmoknąć. Tęcza, którą udało mi się tam zobaczyć uświadomiła mi jak bardzo kolorowe jest moje życie. To samo można byłoby powiedzieć o Las Vegas, jednak według mnie to najbardziej kiczowate miejsce na Ziemi. Jest jeden plus - cały ten kicz po prostu do siebie pasuje i tworzy spójną całość. Los Angeles to zupełnie inna historia. Miasto Aniołów, mimo tego, że jest zatłoczone ma swój urok, któremu ciężko się oprzeć. Jednak w mojej klasyfikacji zdecydowanie wygrywa San Francisco. Wystarczy przez chwilę po nim pospacerować i okaże się, że jest to miejsce, w którym można by było zostać na zawsze. To miasto ma duszę i charakter. Ciężko było je opuścić, zwłaszcza, że wciąż czuję na swojej twarzy wiatr znad Oceanu.
Był trzydziesty września. Nad Nowym Jorkiem zaszło Słońce. Podróż po Ameryce dobiegła końca. Czy udało mi się ją odkryć? Raczej nie. Być może moja odpowiedź wydaje się absurdalna, po tym co napisałam wyżej (i tak w bardzo dużym skrócie), ale uwierzcie mi, że jest prawdziwa. Ameryka uchyliła przede mną tylko rąbek swoich tajemnic i swojego piękna. Mam nadzieję, że w przyszłości dostanę szansę na odkrycie jeszcze kilku jej sekretów. Chciałabym odwiedzić pozostałe trzydzieści trzy Stany, na czele z Alaską, Florydą i Hawajami.

Ten artykuł napisałam rok temu, przeczytały go wtedy trzy, może cztery osoby. Ale po roku widzę, że ma ogromną wartość, przede wszystkim emocjonalną. Chcę napisać więcej, podzielić się moją przygodą i nie tylko. Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować, to co sobie od dłuższego czasu układam w głowie :)