USA. Dzień piąty - Salt Lake City i Arches National Park


 
Plan na dzień piąty jest bardzo ambitny. Chcemy zobaczyć Słoną Pustynie, Salt Lake City i Park Narodowy Łuków. Po wykonaniu obliczeń stwierdzamy, że wszystko uda nam się zobaczyć.
Dzień zaczynam od napełnienia baku naszej Mazdy, trafiamy na dużą stację benzynową, na której stoi kilka wielkich trucków, kilka osób podjeżdża swoimi dość dużymi furgonetkami. Ale to nie samochody robią na mnie największe wrażenie. Jadąc przez dziewięć stanów widzieliśmy ich już na tyle dużo, że zdążyliśmy się przyzwyczaić. Najfajniejsze jest to, że z głośników słychać głośną truckerską muzykę, która idealnie wpisuje się w klimat miejscowości!



Wsiadamy do Mazdy i ruszamy na podbój Utah!
Punkt pierwszy to Salt Lake City, Great Salt Lake i Salt Desert. Przez miasto tylko przejeżdżamy, nie ma w nim w sumie nic co by jakoś specjalnie przyciągało naszą uwagę. Może dlatego, że jest dość młode i zostało wybudowane przez Mormonów. Szczerze mówiąc, ta nazwa wydaje mi się dość straszna. Mormoni to członkowie Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Nazwa „mormoni” nie jest jednak ich oficjalną nazwą lecz jedynie potoczną, która pochodzi od Mormona, proroka-kronikarza, który według wyznawców streścił obszerne zapisy ludów zamieszkujących w dawnych czasach kontynenty amerykańskie. Księga Mormona została według mormonów drogą objawienia przetłumaczona przez uważanego przez nich za proroka Josepha Smitha Jr. Miał on doznać objawienia, w którym poinstruowano go o odrzuceniu przez Boga wszystkich ówczesnych Kościołów. Księga Mormona ukazała się drukiem w 1830r.



Odbijamy na autostradę numer 80 i jedziemy wzdłuż jeziora. Na postój decydujemy się, gdy zauważamy niewielkie muzeum, w którym można zapoznać się z historią jeziora i oczywiście kupić pamiątki.
Wielkie Jezioro Słone jest zbiornikiem bezodpływowym, którego długość to aż 120km, szerokość 45km, a głębokość to zaledwie 10,5m. Średnia powierzchnia jeziora to 4400km2. Jest to drugi po Morzu Martwym najbardziej zasolony zbiornik wodny Świata! Jego zasolenie jest od 3 do 5 razy większe niż zasolenie wód w oceanie! Ze względu na dość niekorzystne warunki do życia w zbiorniku nie występują żadne ryby. Największym stworzeniem jest artemia, śmieszny, ciepłolubny skorupiak, który żyje tylko w wodach słonych.
Wielkie Jezioro Słone jest popularnym miejscem postoju dla ptaków wędrownych.

 


Po opuszczeniu budynku kierujemy się na plażę, zapach nie jest przyjemny, nie wiem z czego to wynika, może to właśnie kwestia tak wysokiego zasolenia? Robimy obowiązkową sesję zdjęciową i ruszamy zobaczyć Słoną Pustynię!
Do serca pustyni nie udaje nam się dotrzeć, ale już jej obrzeża robią spore wrażenie. Wygląd to trochę tak jakby z dwóch stron autostrady leżał śnieg! Śmieszny widok, tym bardziej, że na termometrze temperatura dochodzi do 30 stopni!
 


Wielka Słona Pustynia jest naprawdę wielka! Ma 240km długości, około 80 km szerokości, a jej powierzchnia to 10360km2. Leży nie tylko na terenie stanu Utah, ale także częściowo znajduje się na terenie Nevady. Co ciekawe, jest praktycznie idealnie płaska, nie ma na niej prawie żadnych wzniesień!
Przez bardzo długi czas pustynia ta była traktowana jako przeszkoda na drodze do Kalifornii, większość twierdziła, że jest ona nie do pokonania i obchodziła ją od północy lub od południa.
Jako pierwszy przeszedł ją ze wschodu na zachód w 1845 r. amerykański podróżnik i geodeta, a później znany wojskowy i polityk John Fremont. A już rok później pokonał ją Lansford Hastings, który prowadził karawanę 60 do 75 wozów z osadnikami, udającymi się do Kalifornii. Trasa ta nosi dziś nazwę Skrót Hastingsa.

 
Czas nas goni, więc kolejny raz robimy ekspresową sesję zdjęciową i ruszamy w dalszą podróż! Trzeba zrealizować kolejny punkt naszej wyprawy. Jest to wioska olimpijska! Nie mogę się doczekać!
Marzę o tym, żeby kiedyś obejrzeć Igrzyska Olimpijskie z trybun, a nie z mojej kanapy, myślę, że kiedyś uda mi się je spełnić. Dzisiaj spełniam inne, zwiedzam wioskę Olimpijską.
 

Od Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Salt Lake City minęło 12 lat. Szmat czasu, ale pamiętam te wydarzenia. Panowała wtedy Małyszomania, a nasz rodak odnosił największe sukcesy! Adam Małysz wrócił z IO z dwoma medalami. Srebrny udało mu się wywalczyć na dużej skoczni K-120, a brązowy na normalnej K-90. Obydwa konkursy wygrał fenomenalny Simon Amman (Harry Potter), który miał wtedy zaledwie 21 lat! To niesamowite wrażenie móc znaleźć się w takim miejscu!


W zimie pewnie sporo się tu dzieje, ale dzisiaj panuje tu spokój. Na torze saneczkarskim, który jest obok skoczni odbywa się trening. W końcu sezon zimowy zbliża się wielkimi krokami. Naszą uwagę przykuwa jednak trening narciarzy dowolnych, którzy trenują skoki akrobatyczne nad basenem. Wyglądało to naprawdę dość dziwnie, zawodnicy nabierają prędkości na kilkumetrowym rozbiegu, wybijają się z progu, wykonują akrobację i z całym ekwipunkiem wpadają do wody. Stoimy dobre kilka minut i przyglądamy się ich poczynaniom. Następnie kierujemy się obejrzeć skocznie. U jej podnóża kręci się kilka osób, to chyba ktoś z obsługi obiektu. Po kilku minutach znikają w jakimś pomieszczeniu. Zostajemy sam na sam z tym majestatycznym obiektem i wracamy pamięcią do historii, która była tu pisana...
Jesteśmy dumni, że udało nam się tu dotrzeć.

 

 

Żegnamy jesienne Park City. Wsiadamy do Mazdy, w której spędzimy kolejne cztery godziny i ruszamy na południe. Od Parku Narodowego Łuków dzieli nas około 240 mil.
  
Początkowy fragment drogi jest ciekawy, krajobrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Jestem pod ogromny wrażeniem różnorodności jaką spotykam w Utah. Bardzo dużo się tu dzieje. Raz mijamy wzgórza, na których rośnie gęsty las, czasem są tylko lekko przystrojone przez niewielkie krzewy, a czasem są to najróżniejsze formy skalne.
 


Po przejechaniu mniej więcej połowy drogi robi się dużo nudniej. Jedziemy po drodze, która praktycznie nie ma żadnych zakrętów, a krajobraz jest strasznie monotonny.
Najgorszy jest jednak fakt, że zegar nieustannie tyka i robi się coraz później. Mamy coraz większe obawy, że nie uda nam się zobaczyć Parku Narodowego Łuków.


 

Gdy wreszcie udaje nam się dotrzeć do autostrady numer 70 powoli zaczyna zachodzić słońce. Widok na autostradę przypomina mi film "Auta", żeby było jeszcze ciekawiej w głośnikach Mazdy zaczyna brzmieć piosenka, właśnie z tego filmu, która idealnie pasuje do naszej podróży - Life is a highway zespołu Rascal Flatts.
 


Do Parku dojeżdżamy, gdy robi się już ciemno. Nie uda nam się zbyt wiele zobaczyć, ale nie poddajemy się i jedziemy do punktu widokowego - Lower View Point, z którego można zobaczyć najsłynniejszy łuk Delicate Arch. Gdy docieramy wreszcie do celu jest już praktycznie ciemno, ale w udaje nam się dostrzec łuk. Jesteśmy trochę niepocieszeni, bo liczyliśmy jednak na to, że odbędziemy krótki spacer pod sam łuk. Jednak jest już zdecydowanie za ciemno, żeby ruszać na szlak. Żałujemy też, że nasz aparat nie da rady zrobić dobrych zdjęć przy takim świetle, a może właściwie braku światła?
Przez chwilę kręcimy się jeszcze po parkingu, na którym stoi kilka camperów, wygodni Amerykanie przenocują sobie na parkingu, a rano zobaczą łuk. My niestety musimy się zbierać, od miejsca, w którym mamy nocować dzieli nas jeszcze ponad 200 mil.
Na dworze zrobiło się już na tyle ciemno, że wyraźnie widać gwiazdy. Jest to najpiękniejsze niebo jakie w życiu widziałam. Uwielbiam patrzeć w niebo, w Polsce bardzo często potrafię stać na podwórku i patrzeć kilka minut w gwiazdy zanim wejdę do domu. To niebo wprowadza mnie w totalny zachwyt, siedzę w Mazdzie z twarzą przyklejoną do szyby i podziwiam. Gwiazd jest kilkakrotnie więcej niż na naszym polskim niebie. Zwykle możemy zobaczyć około 2,5 tysiąca gwiazd, tu widać ich grubo ponad 6 tysięcy. Kolejny raz jestem w bajce.
Z mojego nieba na ziemię sprowadza mnie fakt, że musimy się skontaktować z człowiekiem u którego mamy nocleg. Chcemy go poinformować, że przyjedziemy dość późno w nocy. Mamy małego pecha, bo przez kilkanaście kilometrów żadne z nas nie ma zasięgu. Na szczęście po kilku próbach udaje nam się dodzwonić i mamy pewność, że uda nam się dostać do pokoju, bez robienia zamieszania w środku nocy. 


Po ponad trzech godzinach jazdy docieram do naszej wioski, wydaje się, że teraz już wszystko pójdzie jak po maśle. Nic bardziej mylnego. Okazuje się, że jesteśmy w bardzo małej wiosce, w której wszystkie domki wyglądają podobnie i oczywiście nie są ponumerowane. Jest tylko jedna droga, którą najpierw jedziemy w prawo, ale stwierdzamy, że nie ma tu naszego domku, więc postanawiamy pojechać w lewo. Nagle zauważamy dwóch czarnoskórych, którzy robią coś w garażu. Wiemy, że musimy ich zapytać o to gdzie jest nasz "hotel", ale wszyscy się trochę boimy... W końcu jest pierwsza w nocy, kto przy zdrowych zmysłach pracuje o takiej porze? Żeby było jeszcze ciekawiej Janek znów stracił głos, więc ja albo Gosia miałyśmy z nimi rozmawiać. Na szczęście okazało się, że są normalni i pomogli nam trafić do celu.
Szybko wypakowaliśmy Mazdę i poszliśmy spać. To był bardzooo długi dzień. Plan, który sobie założyliśmy niestety nas przerósł, mogliśmy go rozłożyć na dwa dni, ale cóż, jak to mówią, mądry polak po szkodzie...
Next PostNowszy post Previous PostStarszy post Strona główna

0 komentarze:

Prześlij komentarz