USA. Dzień dziewiąty - Death Valley National Park


Koniec leniuchowania! Czas ruszać dalej. Co nas dzisiaj czeka? Można powiedzieć, że małe piekło! Wybieramy się do jednego z najgorętszych miejsc na Ziemi, które jest jednocześnie jedną z największych depresji! Nie ma wątpliwości, że będzie ciekawie.
Przed opuszczeniem Las Vegas napełniamy bak Mazdy. Nie chcemy zostać bez paliwa na środku pustyni.
Od granicy parku dzieli nas mniej więcej 80 mil, czyli około 1,5h jazdy. Autostradą numer 15 kierujemy się na południe, lecz nie dojeżdżamy do południowej granicy miasta, skręcamy wcześniej w drogę numer 160. Obrzeża Vegas nie wyglądają tak spektakularnie, jak jego główna arteria. Podwórka są dość ubogie, a w dodatku strasznie zagracone. Z moich obserwacji wynika, że Amerykanie raczej nie przejmują się tym, jak wygląda najbliższa okolica ich domu, zwłaszcza Ci mieszkający na prowincji.
Po mniej więcej godzinie jazdy docieramy do niewielkiego miasteczka Pahrump. Jest dość ciekawe, w centrum znajduje się kilka kasyn. Wyglądają jak z westernu :) Jednak nie decydujemy się na postój, odbijamy na zachód i po kilku minutach opuszczamy Nevadę, a witamy ostatni Stan w jakim będziemy podczas tej podróży, niezwykłą Kalifornię!



Temperatura waha się w okolicach 40*C, na szczęście w Mazdzie jest znośnie. Po przejechaniu kolejnych 20 mil docieramy do małej miejscowości Shoshone. Ilość domów można policzyć na palcach, ale jest za to kilka interesujących obiektów. Po pierwsze lotnisko, po drugie poczta (zastanawiałam się czy nie wysłać stąd pocztówek, ale potem stwierdziłam, że nie jest to chyba najlepsze miejsce na wykonywanie takich operacji), po trzecie szkoła - Akademia Doliny Śmierci, i oczywiście stacja benzynowa (na której ceny są dość wysokie, co raczej nie powinno nikogo dziwić, miejscowi chcą po prostu zarobić na tych, którzy zapomnieli zatankować swoje samochody), bar i kościół.
Po krótki postoju i pierwszym starciu z upałem ruszamy do samego serca Parku Narodowego Doliny Śmierci. Od 1933r. Dolina była uznawana za pomnik narodowy USA, a dopiero od 1994r., stała się Parkiem Narodowym. Death Valley rozciąga się na długość 225km, a jej szerokość sięga od 8 do 25km. Zajmuje obszar 7800km^2.
Jedziemy praktycznie idealnie prostą drogą, przez długi czas nie mijają nas żadne samochody. Mam wrażenie, że jesteśmy na jakiejś odległej planecie i jedziemy stanąć oko w oko z przeznaczeniem.
Krajobraz, który nas otacza wygląda jak połączenie księżyca z pustynią.



Nie możemy się powstrzymać i decydujemy się na pierwszą, ekspresową sesję zdjęciową. Janek zatrzymuje Mazdę na poboczu, ale nie wyłącza silnika, nie chcemy mieć totalnego piekarnika w środku.
Jest bardzo gorąco, termometr wskazuje 45-46*C, ziemia parzy w stopy nawet przez buty, a wiatr jest tak ciepły, że wcale nie przynosi ulgi. Nie da się ukryć, że jest to pewnego rodzaju piekło na Ziemi.
Nie wyobrażam sobie wytrzymać w tym miejscu, gdy temperatura osiągnęła aż 56,7*C! Taką wartość odnotowano tu 10 lipca 1913r., jest to rekord temperatury powietrza. W 2005 i 2009r., czyli całkiem nie dawno, zanotowano tu 54*C! Po kilku minutach wszyscy marzymy o powrocie do Mazdy...
 


Dolina Śmierci, to obszar depresyjny, który znajduje się na pustyni Mojave. Najniżej położony punkt to dno jeziora Badwater, właśnie tam planujemy kolejny postój 86 m p.p.m!
Jak przystało na Amerykańskie standardy, na miejscu jest duży parking. Zostawiamy Mazdę (tym razem ryzykujemy i wyłączamy silnik) i ruszamy na krótki spacer słonym dnem jeziora.
Na tablicy informacyjnej czytamy krótką notatkę o tym, że na klifie za naszymi plecami jest zaznaczony poziom morza (mniej więcej są to 2/3 wysokości klifu), po kilku chwilach udaje nam się go wypatrzeć. Jesteśmy na prawdę głęboko "pod wodą" ;)
Z tablicy dowiadujemy się też co nieco o największych depresjach na Świecie. Upał szybko daje nam się we znaki i po kilkunastu minutach wracamy do nagrzanego samochodu.



Death Valley potrafi zaskakiwać, nie zawsze są tu aż tak wysokie temperatury. Zdarza się, że termometry wskazują minus 10*C. Opady deszczu są tu znikome, w kwietniu średnia opadów to 3mm, a w czerwcu 1mm, jednak i od tej statystki są odstępstwa. W 2004r. Dolinę nawiedziła gwałtowna ulewa, która spowodowała śmierć dwóch osób! Park Narodowy został zamknięty aż na dziewięć dni, a niektóre drogi były niedostępne jeszcze przez kilka miesięcy!
Mimo tak ciężki warunków klimatycznych na pustyni pojawia się życie. Kwitnąca Dolina Śmierci, to nie lada atrakcja! Tym bardziej, że Dolina kwitnie tylko w specyficznych warunkach, to znaczy przy odpowiedniej temperaturze, po odpowiednich opadach i przy braku ciepłego wiatru. Pustynia zamienia się w złoty, purpurowy, różowy lub biały dywan. Widok podobno jest niesamowity!
Park Narodowy słynie z jeszcze jednej rzeczy, chodzi oczywiście o najtrudniejszy na Świecie ultramaraton - Badwater Ultramarathon, który odbywa się co roku w lipcu, właśnie w tym miejscu. Trasa liczy aż 217km! Najlepsi pokonują ją w około 23h, są też tacy, którzy mierzą się z tą piekielną trasą prawie 47h. Satysfakcja z ukończenia takiego wyzwania musi być gigantyczna. Ogromny szacunek dla tych, którym się to udało.



Kierujemy się na północ, tylko na chwilę zbaczamy z głównej drogi, żeby dojechać do jednego z punktów widokowych. Droga jest szutrowa, ale Mazda dzielnie się spisuje. Zdecydowanie opłacało się tam  pojechać! Widok zapiera dech w piersiach! Teraz spokojnie możemy opuścić Park. Wracamy na asfaltówkę i jedziemy prosto do Visitor Center. Chyba nigdy tak się nie cieszyłam z tego, że mogłam obmyć twarz i ręce zimną wodą. Co za wspaniałe uczucie!



W Furnace Creek nie spędzamy zbyt dużo czasu, czeka nas przecież jeszcze około 250 mil drogi do Los Angeles, gdzie mamy zamówiony nocleg. Ruszamy w trasę! Moja głową pęka z bólu, muszę szybko zasnąć, to jedyna szansa na przezwyciężenie wroga i wytrwanie w samochodzie kolejnych 4h. Na szczęście udaje mi się zasnąć i budzę się jak nowo narodzona!
Na obiad po raz kolejny zatrzymujemy się w McDonaldsie. Posiłek poprawia nam humory, z uśmiechami od ucha do ucha i pełnymi brzuchami jedziemy dalej na południe. Do miasta jak zwykle docieramy wieczorem, meldujemy się w hostelu i udajemy na zasłużony odpoczynek. Jutro znów czeka nas dzień pełen wrażeń :)


Next PostNowszy post Previous PostStarszy post Strona główna

0 komentarze:

Prześlij komentarz