USA. Dzień szósty - Bryce Canyon



Kolejny poranek w USA i kolejne atrakcje! Gdy rano otwieram oczy pierwsze co słyszę, to radosne rżenie koni. Muszą być gdzieś blisko, bo słychać je naprawdę wyraźnie. Wyskakuję z łóżka i wyglądam przez okno, znów nie mogę uwierzyć własnym oczom!

 

Brzegiem drogi na łaciatym koniu jedzie dziewczynka ubrana w kowbojki, jeansy, kraciastą koszulę i kapelusz! Koło konia biegnie sobie mały piesek. Mam wrażenie, że przeniosłam się do jakiegoś filmu! Ameryka chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać! Niestety zanim udaje mi się włożyć baterie do aparatu, dziewczynki już nie ma. No cóż, nie zawsze udaje się udokumentować na zdjęciach wszystkie wspomnienia. Decyduje się jednak na uwiecznienie okolicy naszego domku. Przed domkiem rozciąga się ogromna preria, a w oddali widać pasmo górskie. Z kolei za domkiem widok nie jest już tak przyjazny dla oka. Jest tam po prostu bałagan, trochę złomu, jakieś stare samochody, ale w sumie dobrze się to wszystko wpisuje w tą miejscowość i nadaje okolicy jeszcze bardziej filmowego charakteru. W oddali również widać pasmo górskie. Koni nigdzie nie widzę, ale udaje mi się wypatrzeć ich zagrodę, widocznie muszą się gdzieś ukrywać przed słońcem.
Miejscowość wydaje mi się bardzo ciekawa, chyba głównie dlatego, że takiej Ameryki jeszcze nie miałam okazji poznać.



Pakujemy Mazdę, ale przed odjazdem zauważam, że w przednim kole znów brakuje powietrza... Na szczęście nasz przemiły gospodarz ma kompresor i bez żadnego problemu dopompowuje nam koło. Możemy ruszać dalej. Plan na dziś nie jest aż tak ambitny. Chcemy zobaczyć Bryce Canyon, a następnie udać się w stronę Grand Canyonu, który mamy zamiar odwiedzić następnego dnia.
Pogoda jest przepiękna, świeci słońce i jest na prawdę ciepło, idealnie na zwiedzanie! Od Parku Narodowego Bryce Canyon dzieli nas mniej więcej godzina drogi. Docieramy tam bez przeszkód.



Na miejscu jest już bardzo dużo turystów. Mamy niewielki problem z zaparkowaniem Mazdy, mimo tego, że parkingów jest chyba pięć, a może i więcej, wszystkie oczywiście w amerykańskim standardzie, czyli po prostu duuuże :)Parkujemy i kierujemy się na krawędź kanionu. Po drodze mijamy "stajnię", stoją tam przygotowane konie i muły. Wycieczka na koniach po tej urokliwej krainie brzmi bardzo kusząco, ale ani Gosia, a tym bardziej Janek nie zrobiliby tego... Trochę szkoda, ale cóż, w końcu nie można mieć wszystkiego.



Docieramy na brzeg kanionu, który właściwie nie jest kanionem, bo nie płynie przez niego żadna rzeka, ale to tylko taki mały nieistotny szczegół. Najważniejsze jest to, że widok, który ukazuje się naszym oczom jest po prostu nieziemski! Kocham Yellowstone, byłam pod ogromny wrażeniem jego różnorodności, jednak Bryce Canyon podoba mi się jeszcze bardziej. Jest wspaniały!
Co mnie najbardziej zachwyca? Chyba to, że każdy krok pokazuje nam inne oblicze Parku Narodowego. Zdjęć można robić tysiące, a najlepsze jest to, że nigdy nie zrobi się dwóch takich samych. Wystarczy, że Słońce choć trochę zajdzie za chmury, a już zmieniają się kolory. Bryce Canyon jest jak kameleon, zmienia się w każdej minucie.



Początkowo chcieliśmy zobaczyć kanion tylko z góry, na szczęście decydujemy się na wycieczkę do jego serca. Decyzja jest dość spontaniczna i prawdę mówiąc mało rozsądna, wyruszamy na szlak z jedną, małą butelką wody...
 
 

Bryce Canyon National Park został utworzony 15 września 1928r.
Ten niesamowity krajobraz był kształtowany przez setki lat, głównie przez działanie erozji termicznej i chemicznej. Park jest usytuowany w specyficznym klimacie, ponieważ przez ponad 200 dni w roku, w tym miejscu w ciągu doby występują zarówno temperatury dodatnie jak i ujemne. Co sprawia doskonałe warunki do erozji termicznej, woda która za dnia dostaje się w szczeliny zamarza w nocy i zwiększa swoją objętość, co prowadzi do wytworzenia się naprężeń, a w wyniku ich działania następuję powolny rozpad skał. Dodatkowo na tym obszarze występują kwaśne deszcze, które powoli rozpuszczają skały wapienne, swoją pracę wykonuje również wiatr.


 

W wyniku działania wody i wiatru powstają przeróżne formacje skalne, są to przed wszystkim iglice, zwane hoodoo, a także okna i łuki skalne. Na terenie parku znajduje się także wiele tak zwanych slot canyons, najbardziej znany to oczywiście Wall Street.Fauna i flora parku nie jest tak bogata jak w przypadku Yellowstone, ale jest dość ciekawa. Na terenie parku można spotkać między innymi orła, kojota, pumę, świstaka, susła czy sowę. Flora parku, to głównie drzewa iglaste, sosna giętka i długowieczna, świerk kłujący i Engelmanna, jodła kalifornijska, jedlica. Można również spotkać drzewa liściaste, na przykład wierzbę.
Wędrujemy po szlaku Navajo Loop Trail, który zaczyna się w Sunset Point i prowadzi z Two Bridges Side na Wall Street Side, do Sunrise Point. Ścieżka jest dobrze przygotowana, miejscami prowadzi przez długie proste odcinki, miejscami wije się między skałami. W niektórych momentach nie ma żadnej roślinności, w innych pojawia się dość gęsty (jak na panujące warunki) las.
Poziom trudności szlaku jest bardzo mały, każdy powinien mu podołać, mimo to nie mija nas jakoś bardzo dużo osób.

 

W pewnym momencie Janek odłącza się od nas i znika za skałami, idziemy sobie spokojnie z Gosią i się rozglądamy, gdzie on się podział, a on w tym momencie wyskakuje z jednej ze szczelin między skałami. Panu, który nas wtedy mijał tak się to spodobało, że od razu powiedział, żebyśmy wszyscy ukryli się w szczelinie i zrobił nam zdjęcie :)
Szło nam się na prawdę dobrze, zrobiliśmy jeden dłuższy postój i podzieliśmy się naszą znikomą ilością wody. Było naprawdę ciepło, a przed nami został jeszcze kawałek trasy do pokonania, nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego jaki to będzie kawałek...


Pokonujemy jeszcze kilka zakrętów i trafiamy na Wall Street! Jesteśmy w dość wąskim przesmyku, a z prawej i z lewej strony mamy wysokie na kilkaset metrów skalne ściany. Kolejny raz zapiera nam dech w piersiach!
Podejście jest męczące, ale nie żałujemy ani jednej sekundy, którą poświęciliśmy na tą wycieczkę. Warto było wybrać się na taki spacer! Jeśli kiedyś traficie do Bryce Canyonu koniecznie zajrzyjcie do jego wnętrza! :)
 


Kiedy wreszcie docieramy na szczyt kanionu pierwsze kroki kierujemy do kranika z wodą, wszyscy jesteśmy bardzo spragnieni, wychodzenie na szlak bez wody był na prawdę głupim pomysłem i mogło się źle skończyć...
Wracamy do Mazdy, na parkingu napełniamy wszystkie nasze butelki wodą, a następnie przejeżdżamy do jeszcze jednego punktu widokowego. I znów odbiera nam mowę. Kolejna sesja zdjęciowa jest nieunikniona.
 


Ten dzień zdecydowanie możemy zaliczyć do udanych. Z uśmiechami na twarzach ruszamy w kierunku Grand Canyonu. Po około 1,5h jazdy opuszczamy wspaniały stan Utah i wjeżdżamy do Arizony!
Utah zaskakiwał mnie na każdym kroku, jak będzie w przypadku Arizony? Jeszcze nie wiem, ale na pewno szybko się przekonam.



Po kolejnej 1,5h trafiamy na most Navajo, został on wybudowany w 1927r. Ma 254m długości i wznosi się 142 m nad rzeką Colorado.
Trzeba przyznać, że jak na tamte czasy i takie położenia konstrukcja robi spore wrażenie.
Postój jest bardzo, bardzo krótki. Chcemy dotrzeć na zachód słońca nad Wielkim Kanionem. Plan niestety weryfikuje życie, przypominamy sobie, że czeka nas wizyta w Walmarcie, bo nasze zapasy się kończą. Po za tym musimy dotrzeć do hotelu o jakiejś sensownej godzinie, bo musimy zarezerwować miejsca do spania na dalszą część drogi i doszlifować trasę.



Kierujemy się na południe. Nocleg mamy zamówiony w starym hotelu na Route 66. Gdy docieramy do małej wioski, nigdzie nie możemy znaleźć naszego hotelu, zresztą prawie jak co wieczór. W końcu decydujemy się zapytać. Miły człowiek, któremu zadajemy to pytanie wpada w przerażenie, gdy podajemy nazwę hotelu, mówi, że nie będziemy chcieli tam zostać nawet na chwilę. Mimo jego przestraszonego tonu, decydujemy się pojechać i sprawdzić czy to miejsce faktycznie jest takie tragiczne.
Trafiamy do naprawdę starego hotelu, za ladą wita nas staruszka, która na pewno pamięta czasy świetności drogi numer 66. Mimo tego, że wszystko tu się zatrzymało kilkanaście lat temu, miejsce ma swój klimat, dlatego decydujemy się zostać.
Załatwiamy wszystko co zaplanowaliśmy, bookujemy kolejne hotele i idziemy spać. Jak zasypiam z myślą, co może mi przynieść nowy dzień...


Next PostNowszy post Previous PostStarszy post Strona główna

0 komentarze:

Prześlij komentarz