USA. Dzień siódmy - Park Narodowy Grand Canyon i Hoover Dam


To już siódmy dzień naszej podróży, ponad połowa drogi za nami. Na szczęście Stany mają to do siebie, że nie przestają zachwycać! Już się cieszę na to co przyniesie ten dzień. W planach mamy krótka przejażdżkę po Route 66, Grand Canyon National Park, a na deser Hoover Dam. Zapowiada się cudowny dzień! Poranne czynności zajmują nam coraz mniej czasu, doszliśmy do wprawy, w tak zwanym ogarnianiu się.


Wychodzimy pakować Mazdę i dosłownie zamieramy. W jednym kole właściwie nie ma powierza. Dodatkowo jest niedziela, a my nie jesteśmy w zbyt cywilizowanej okolicy. Musimy jednak coś zrobić, mamy plan na dzisiejszy dzień i oczywiście na kolejny tydzień, nie możemy sobie pozwolić na to, żeby utknąć na Route 66! Janek i Gosia szybko idą do Babci, okazuje się, że mimo niedzieli na pobliskiej stacji benzynowej pracuje mechanik. Pakujemy się do Mazdy i ruszamy, podjeżdżamy pod warsztat, a z jego wnętrza od razu wychodzi uśmiechnięty od ucha do ucha typowy Amerykanin z prowincji! Ma na sobie kowbojki, jeansy i obowiązkową koszulę w kratę! Znów czuję się jak w filmie. Właściwie nie musi nas pytać co się stało, bo doskonale to widać... Zanim jednak zabrał się do pracy włączył sobie w smartphonie truckerską muzykę.
Staliśmy obok i przyglądaliśmy się jego sprawnym ruchom, po około 20 minutach koło wraca na swoje miejsce, a pan mechanik podchodzi do nas i wręcza nam "dowody zbrodni", czyli malutki gwóźdź, miał może centymetr długości i jednomilmetrową średnice, a narobił takie szkody!
Teraz czeka nas w sumie najgorsze, czyli rachunek. Zastanawialiśmy się ile może kosztować nas ta przyjemność, obstawialiśmy, że około 30$, jednak mechanik mówi, że wszystko kosztuje nas 10$. Jesteśmy trochę zaskoczeni, ale jednocześnie zadowoleni, że bezpiecznie możemy jechać dalej. Płacimy naszemu mechanikowi 15$, a on przeszczęśliwy, bierze swój napiwek, chucha na szczęście i chowa go do kieszonki w swojej koszuli. Mieliśmy na prawdę sporo szczęścia, że na niego trafiliśmy.
Zanim opuścimy stację benzynową robimy sobie sesję ze Złomkami, a potem ruszamy na krótką przejażdżkę, po znanej na całym świecie Route 66.



Mother Road to trasa o długości 2448 mil, czyli 3939km, prowadzi przez aż 10 stanów! Łączy Chicago z Los Angeles. Została otwarta 11 listopada 1926r., a dziesięć lat później została przedłużona o odcinek Los Angeles - Santa Monica. A w roku 1938, była utwardzona na całej długości.


Świetność Drogi 66 przypada na lata 30 i 40, ubiegłego wieku, kiedy to tysiące Amerykanów przemieszczało się ze wschodu na zachód, w poszukiwaniu lepszego życia. Miasteczka przy
Route 66 tętniły życiem. Ludzie żyli z prowadzenia moteli, zajazdów, barów, stacji benzynowych czy warsztatów. To były piękne czasy. Aż do momentu, gdy w latach 50-tych Amerykański rząd zdecydował, że zainwestuje w międzystanową sieć autostrad. Route 66 została zastąpiona autostradą numer 40 i 27.06.1985r. została skreślona z listy autostrad krajowych. W 2005r. niektóre odcinki U.S. Route 66 zostały uznane za narodową drogę krajobrazową Historic Route 66. Mimo tego, że cieszą się dużym zainteresowaniem turystów, nie przynoszą takich zysków, jak Droga 66 w latach swojej świetności. Miejscowa ludność zaczęła opuszczać swoje miasteczka, które dzisiaj wyglądają jak miasta widma. I nawet w ciągu dnia wywołują ciarki na plecach. Chyba nie chciałabym tu trafić w nocy.
 


W miasteczku nie ma co robić, więc szybko ruszamy w kierunku jednej z najbardziej znanych atrakcji turystycznych, czyli do Wielkiego Kanionu. Droga, która prowadzi do Parku Narodowego jest idealnie prosta i oczywiście idealnie przygotowana na przyjęcie turystów. Przejeżdżamy przez jedną bardzo turystyczną miejscowość, a kilkanaście minut później pokazujemy nasz całoroczny bilet wstępu do Parków Narodowych. Miejsc parkingowych jest całe mnóstwo, ale to wcale nie znaczy, że zaparkowanie Mazdy przychodzi nam z łatwością, wręcz przeciwnie. Znów chwile się kręcimy zanim udaje nam się znaleźć wolne miejsce. Ku naszemu zdziwieniu, po parkingach jeździ autobus, który podwozi turystów do Visitor Center, ale Ci amerykanie są leniwi...
Pogoda jest dziwna, niby świeci słońce, ale po niebie krążą dziwne chmury. Janek i Gosia decydują się na zabranie kurtek przeciwdeszczowych, a ja podchodzę do sprawy bardziej optymistycznie i stwierdzam, że przecież nie będzie padać! Ma być ładnie i już.
Docieramy nad brzeg kanionu. Jest na prawdę wielki... ale jakoś mnie nie powala, ani specjalnie nie zachwyca. Może jest go po prostu za dużo, może za bardzo mnie przytłacza, ten ogromny obszar? Dużo lepsze wrażenie zrobił na mnie Bryce Canyon. Nie wiem z czego to wynika, może muszę się po prostu przekonać do tego miejsca?




Ruszamy na spacer wzdłuż krawędzi kanionu, co chwilę przystajemy, żeby zrobić zdjęcia. Na szlaku jest cała masa skośnookich, którzy robią jeszcze więcej zdjęć, a w dodatku nie patrzą na to, czy wchodzą komuś w kadr, czy nie. Podnoszą mi ciśnienie. W tym momencie, na moje szczęście, tak na moje szczęście, zaczyna padać! Co z tego, że nie mam kurtki i trochę zmokłam, najważniejsze jest to, że wszyscy turyści z Azji, w popłochu zaczęli chować swoje aparaty i kamery i uciekać ze szlaku! Opad trwa może pięć minut, znów wychodzi słońce, a z kanionu jakby specjalnie dla nas wyłania się tęcza!
Chyba zaczynam lubić to miejsce.
 


Wielki Kanion Kolorado, to obszar, którego długość to aż 446km, a największa szerokość to 29km. W najgłębszych miejscach kanion osiąga 1,6km, jednak średnia wysokość waha się w okolicy 800m. Te liczby robią wrażenie. Jeśli nie umiecie sobie wyobrazić jak długi jest kanion, zerknijcie na mapę Polski i zobaczcie odcinek Warszawa - Zakopane, to mniej więcej porównywalna odległość. Co do wysokości, to średnio trzeba ustawić na sobie 3,5-4 Pałace Kultury.



Teraz pomyślcie, że to wielkie dzieło natury zrobiła jedna rzeka! Jednak nie ma w tym nic dziwnego, do 1963r, rzeka codziennie przenosiła 500 000 ton osadu. Po wybudowaniu zapory wodnej Glen Canyon liczba ta zmniejszyła się do 80 000 ton.
Według najbardziej znanej teorii kształtowanie Kanionu trwa już od ponad 17 milionów lat!



Kanion to nie tylko wycieczka szlakiem wzdłuż krawędzi, to także niesamowita przyroda, raj dla geologów (skały osadowe kanionu są pełne skamieniałości, od pierwotnych glonów do drzew, czy też od muszli do dinozaurów), ale także wspaniałe miejsce na uprawianie sportów ekstremalnych. Jeśli ma się więcej czasu można się również zdecydować na wycieczki dnem kanionu oraz różnego rodzaju szkoły i obozy przetrwania. Jednak na tego typu atrakcje powinni się decydować na prawdę doświadczeni i przygotowani turyści. Zejście w dół Kanionu i podejście tego samego dnia, to nie lada wyczyn.
My niestety nie skorzystamy ze wszystkich wspaniałości jakie oferuje Wielki Kanion, nie jesteśmy aż tak szaleni, żeby wyruszać na szlak zupełnie na to nieprzygotowani ;) Robimy sporo zdjęci i powoli zaczynamy wracać do naszej Mazdy.




Decydujemy, że przejedziemy Desert View Drive, która prowadzi wzdłuż krawędzi Kanionu, żeby zobaczyć go jeszcze z innej perspektywy.
Pierwszy postój robimy w Grandview Point, kolejne zdjęcia i ruszamy dalej. Na drugi postój decydujemy się w Moran Point. I tu następuje przełom. Dopiero teraz, gdy wyraźnie widzę cienką nitkę Colorado River, gdzieś na dnie Wielkiego Kanionu, zdaję sobie sprawę z tego, jak wspaniałe jest to miejsce. Staję sobie na krawędzi i aż mam ochotę krzyczeć, ze szczęścia, że tu jestem!
Robimy ostatnie zdjęcia i opuszczamy Grand Canyon National Park.




Kolejny punkt naszej wycieczki to wielka tama Hoovera, od której dzieli nas 250 mil, czyli około 3,5h jazdy.
Na obiad oczywiście zatrzymujemy się w McDonaldsie i w tym momencie dostajemy wiadomość z Polski. Nasza reprezentacja narodowa siatkarzy właśnie zdobyła Mistrzostwo Świata! Jestem z nich taka dumna! Gdybym teraz stała na krawędzie Wielkiego Kanionu na pewno wykrzyczałabym tą nowinę!



Koło godziny 16.30 docieramy do celu. Zapora znajduje się na granicy stanu Arizona i Nevada. Mimo dość późnej godziny popołudniowej na termometrze wyświetla się aż 40 stopni Celsjusza. Gdy wysiadam z Mazdy mam wrażenie, że zaraz zemdleje. Jest strasznie duszno, nawet wiatr jest gorący, nie jest to samo rześkie powietrze, które było nad Wielkim Kanionem. 




Tama została zbudowana na rzecze Colorado w latach 1931 - 1936, w chwili oddania do użytkowania była nie tylko największą elektrownią wodną na Świecie, ale także największą konstrukcją betonową. Obecnie jest 38 elektrownią na Świecie.
Nie da się ukryć, że zapora robi wrażenie, ma 224,1m wysokości i 379,2m długości, szerokości na szczycie wynosi 200m, a u podstawy 15m. Spacer po niej zajmuje dobre kilkanaście minut. Nam udaje się przejść połowę obiektu, ponieważ na przeciw nam idzie strażnik, który informuje nas, że tama jest otwarta tylko do godziny 17. Mieliśmy szczęście, że udało nam się zobaczyć chociaż kawałek i uwiecznić to budowlane dzieło.




Wracamy do Mazdy i ruszamy na nocleg, do oddalonego o 48 km Las Vegas! Do miasta prowadzi szeroka autostrada, gdy dojeżdżamy jest już ciemno. Popularne Miasto Grzechu jest położone w dolinie, o tej porze rozświetla je tysiące świateł, zasilanych z elektrowni na tamie Hoovera, której maksymalna moc to aż 2074 MW.
Żeby dotrzeć do naszego hotelu musimy przejechać przez całą główną ulicę. Tysiące kolorów, atakują nas z każdego zakamarka. Ulica tętni życiem, niektórzy tylko spacerują, inni szykują się na noc pełną rozrywek. Nie podoba mi się. Mam wrażenie, że trafiłam do najbardziej kiczowatego miejsca na Ziemi. W dodatku zameldowanie się i zaparkowanie Mazdy zajmuje nam mnóstwo czasu. Może jutro Las Vegas mnie do siebie przekona...



Next PostNowszy post Previous PostStarszy post Strona główna

2 komentarze:

  1. Piękne zdjęcia i cudowne widoki. Jak mogę doradzić, to zrób większe zdjęcia wtedy lepiej się będzie je oglądało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :)
      Każda rada mile widziana, zaraz wprowadzę zmiany!

      Usuń